Mimo tego, że nie chcę, to pamiętam. Pamiętam ten pierwszy raz. Ten pierwszy raz kiedy umysł stracił dowodzenie i wraz z ciałem sunął się z szybkością światła prosto w przepaść lęku i beznadziejności. Pamiętam jak z każdą sekundą oddech stawał się coraz bardziej niestabilny, aż w końcu zaczęłam sądzić, że mi go zabraknie.” Co się ze mną dzieje? To na pewno atak serca. Umieram. Pomocy! Niech mi ktoś pomoże…!”
I nagle oddech zaczyna się powoli stabilizować, zaczynasz wracać do siebie. Ale nadal nie wiesz co się z Tobą działo. Więc wpisujesz w Google swoje objawy i okazuje się, że cierpisz na poważną chorobę. Rozpacz, ból, zagubienie i lęk – ten cholerny lęk. Jeszcze tego nie wiesz, ale to on jest zarówno przyczyną jak i objawem Twojego stanu. Stanu w którym nie chcesz być po raz kolejny. Ani teraz, ani jutro, ani nigdy.

Kojarzysz to?
Po krótce, to było streszczenie debiutu naszego ukochanego ataku paniki i emocji jakim nas może obdarzyć. A to wszystko za sprawą tej wątpliwej miłości. No cóż.. przecież każdy okazuje uczucia inaczej.
Zanim uświadomiłam sobie lub może bardziej zostałam dobitnie uświadomiona, że cierpię na zaburzenia lękowe, postawione przeze mnie autodiagnozy jasno mówiły, że dużo czasu mi nie zostało. Bieganie po lekarzach, szukanie punktów diagnostycznych, w których mogłabym zrobić najlepiej od ręki badania. Echo serca, prześwietlenie głowy, gastroskopia, panel tarczycowy… w normie. No więc wszystko jasne. Cierpię na coś tak ciężkiego, że lekarze nie są w stanie tego znaleźć i postawić diagnozy. Dlaczego ja? Przecież jestem młoda, dbam o siebie, ćwiczę, dieta też niczego sobie…
I w końcu pojawiło się to czego tak pragnęłam. Diagnoza. Tylko zgoła inna niż się spodziewałam i od lekarza też innego niż bym chciałam. „Ma Pani nerwicę lękową” – usłyszałam. „A sytuacje, których Pani doświadcza to ataki paniki”.
Nerwica? Ataki paniki? No okej, coś tam o tym słyszałam. Ale ja? Przecież moje życie jest całkiem w porządku. Mam znajomych, radzę sobie w szkole, finansowo też. Nie mam na co narzekać. Poza tym jakoś szczególnie też się nie stresuje.
„Nie, to wszystko się nie dodaje” – pomyślałam.
Ale się dodawało.

Potem recepta. Escitalopram codziennie i Xanax doraźnie. Wskazana też opieka psychoterapeutyczna.
Wtedy sądziłam, że jak się temu poddam, pobiorę trochę tej chemii w tabletkach i będę sobie ucinać godzinne pogawędki z Panią w średnim wieku, to po krótkim czasie mi przejdzie. No cóż.. trochę się pomyliłam. Naiwnie wierzyłam, że z mojej strony wystarczy tylko zgoda na to wszystko. Jednak o dziwo dla mnie okazało się, że po wyjściu z gabinetu psychoterapeuty muszę sama konfrontować się ze swoimi demonami. I wtedy. I teraz. I zawsze.
Mimo, że od tamtego momentu upłynęło już niemalże pół dekady, to nadal nie mogę powiedzieć, że się całkowicie uwolniłam. Co prawda obecnie jest dużo lepiej i potrafię relatywnie normalnie funkcjonować, to nadal mam w sobie lęki, z którymi póki co nie mam siły się zmierzyć. Wciąż walczę każdego dnia.
S.
Dodaj komentarz